Na rozmowę kwalifikacyjną na stanowisko doradcy finansowego w warszawskiej filii dużej, ogólnopolskiej instytucji doradztwa dotarłam nieco spóźniona. Mieszkam pod Warszawą, a dotarcie do centrum miasta może w zależności od natężenia ruchu i korków trwać od czterdziestu minut do 1,5 godziny. W tym przypadku trwało dwie godziny, ponieważ po drodze zepsuł się autobus komunikacji miejskiej, którym jechałam i wszyscy pasażerowie musieli czekać na podstawienie nowego. Jak można się domyślić, nastroje panujące w autobusie nie należały do najbardziej pozytywnych – było po siódmej, więc każdy spieszył się do pracy, do szkoły czy na inne ważne spotkanie. Ja spieszyłam się na rozmowę kwalifikacyjną, na którą już wtedy wiedziałam, że dotrę spóźniona, dlatego postanowiłam wykonać telefon i poinformować, że stoję na wjeździe do miasta w zamkniętym, zepsutym autobusie. Po telefon sięgałam z ciężkim sercem, jednak miałam świadomość, że niepoinformowanie o spóźnieniu jest dużo gorszym pomysłem niż wykonanie telefonu z informacją o nieplanowanym postoju.
Piętnaście minut po umówionej godzinie spotkania dotarłam w końcu do biura. Byłam zmęczona, zła, spocona i potargana, jednak postanowiłam, że bez względu na wszystko wezmę udział w rozmowie. Spotkanie, mimo mojego spóźnienia, przebiegło bardzo sympatycznie, a jeden z członków komisji zażartował nawet, że szukają pracowników, którzy na tyle poświęcają się swojej pracy, że są w stanie dotrzeć do biura na pieszo z drugiego końca miasta, doradca finansowy Warszawa. Mimo początkowych niepowodzeń reszta dnia była bardzo udana – po rozmowie poszłam na pyszną kawę i obiad, a później na małe zakupy. Wieczorem otrzymałam informację, że szefom spodobał się mój profesjonalizm i opanowanie w trudnych sytuacjach, dlatego zostałam przyjęta!