Praca w zawodzie doradcy finansowego może przynieść zarówno wiele radości, jak i wiele smutków. Do tej pory po nocach śni mi się dzień, gdy moja doradcza kariera zawisła na włosku, a moje zawodowe być albo nie być zależało wyłącznie od dobrego humoru szefa, doradca finansowy Bydgoszcz.
Był to jeden z jesiennych i bardzo ponurych dni – takich, w których marzy się, by nie wyściubiać nosa poza kołdrę i cały dzień leżeć w łóżku. Niestety, jesteśmy osobami dorosłymi, które mają pewne zobowiązania i zadania, które należy wykonać. Z ciężkim sercem zwlokłem się rano z łóżka, przeczuwając, że czeka mnie potworny ból głowy i bardzo zły humor. Do pracy dotarłem na czas, jednak tempo wykonywania codziennych obowiązków było zmniejszone o jakieś 50%. O 11 byłem umówiony na spotkanie z klientami i wiedziałem, że muszę się do niego trochę przygotować, jednak jakoś nie mogłem się zmotywować. Postanowiłem, że będę improwizował.
Już w parę minut po rozpoczęciu spotkania okazało się, że nie potrafię odpowiedzieć na kilka z zadanych mi pytań, co wywołało u mnie pewnego rodzaju panikę i zdenerwowanie. Zacząłem przeszukiwać bez sensu dokumenty oraz gadać od rzeczy. Z minuty na minutę widziałem coraz większe zdenerwowanie i zirytowanie na twarzach swoich klientów, dlatego denerwowałem się jeszcze bardziej. Po pół godzinnej walce ze zdenerwowaniem klienci stwierdzili, że nie mają czasu na spotkania z tak nieprofesjonalnymi doradcami, dlatego pójdą gdzieś indziej. Przy wyjściu natknęli się (niestety) na mojego szefa i przestawili mu przebieg naszego spotkania. Szef poprosił o chwilę cierpliwości i skierował ich do innego, mniej niedysponowanego w tym dniu doradcy, który zajął się nimi tak, jak powinien. Ja zostałem wezwany na dywanik i dostałem oficjalne pouczenie i ostrzeżenie, że następny taki incydent skończy się dużo gorzej. Przeraziłem się nie na żarty.